Sunday 22 June 2014

Cygański Targ Koni - Appleby

Pomimo nerwowych komentarzy i zwątpienia wybraliśmy się w tym roku na targ koni w Appleby. Nie jest to zwykły koński targ bo jest organizowany (jeśli o jakiejkolwiek organizacji można tutaj mówić) przez i dla Cyganów. Nam Cygan może się kojarzyć z kobietą w kwiaciastej sukni wołającej "powróżyć, karty postawić, kochanieńka" i żebrzącymi dzićmi. Cygan to dla Anglików albo Gypsy albo Traveller. Nasi Cyganie czyli Romowie chyba do Appleby nie zaglądają.





Impreza jest zdecydowanie dla Travellersów, a nie dla turystów. Poza paroma stoiskami z hotdogami i burgerami nie ma typowo turystycznych atrakcji czyli żadnych pamiątek i wróżenia ze szklanej kuli. Sami zainteresowani całkowicie ignorują turystów szwędających się z aparatami fotograficznymi. Pomimo tego dla pewności nie robiłam zdjęć kobietom choć bardzo to było kuszące. Ich bezpośrednia reakcja na pstrykanie fotek kuso odzianym pannom mogłaby mi się nie spodobać. I obecność policji też na nic by się zdała, podejrzewam.



 Przeprowadzanie koni przez wodę i mycie ich (i chłodzenie) to część rytuału.


Zachowując jednak bardzo proste zasady bezpieczeństwa można miło spędzić dzień, posłuchać irlandzkiego akcentu i podziwiać kilkuletnich chłopaków pędzących na koniach środkiem miasta bez żadnego siodła.
W tym roku pogoda nie dopisała i może dlatego obyło się bez większych awantur. Tylko kilka aresztowań i to głównie za narkotyki, a nie bijatyki.

W przyszłym roku na pewno znowu się wybierzemy. Samochód polecam zaparkować w Settle, a potem wskoczyć w pociąg na jednej z najładniejszych angielskich tras (Settle-Carlisle).

Sunday 13 January 2013

Komunalne życie


Te zdjęcia wywołały dyskusję w naszym biurze. Dla tych, którzy nie wiedzą, pracuje w dziale zajmującym się rejestracja osób, które chciałyby dostać mieszkanie z urzędu i reklamą tychże (mieszkań, nie osób). Mniej więcej 10 osób znających system od podszewki ale żadna z tych osób, z jednym wyjątkiem, nie mieszka w tego typu domach. I stąd myślę dyskusja. To może najpierw zobaczmy zdjęcia.






Wszystkie były pokazane na wystawie w lokalnym muzeum w Bolton. Zdjęcia miały pokazać lokalną społeczność. Niewinne obrazki rodzin i znajomych pijących razem piwko i oglądających mecz. Czy to może wywołać gorącą dyskusję? A jednak.
Okazało się, że wizja domu i znajomych spędzających czas razem nie jest taka oczywista. Nie podobało się, że telewizor na zewnątrz więc hałas (oj, rozumiem), że dzieci niebezpiecznie bawią się ogniem, że na stole nie ma żadnego jedzenia (to moja uwaga, bo co to za dom, gdzie nie ma na stole kawałka ciasta, kawy i sałatki
itd).
Co ja o tym wszystkim myślę?
Od pięciu lat mieszkam w domu. Nigdy wcześniej nie miałam tego przywileju więc cały czas podejście Anglików do domów i mieszkań mnie zaskakuje. Dla mnie to narzekanie rozpuszczonych dzieci, które zawsze miały drogie zabawki i nagle muszą wycinać szabelkę z tektury. Zacznijmy od tego, że nasze miaszkania mierzy się w metrach kwadratowych, a nie liczbą sypialni jak w Anglii. Ja pamiętam, że nasz ‘duży pokój’ był salonem za dnia, jadalnią w czasie posiłku i sypialnią w nocy. Nigdy nie było w tym nic dziwnego. W naszym bloku było wszystko, i wariat, który chciał nas podpalić bo mu nie mówimy 'dzień dobry', i kilku pijaczków (jedne nawet mi dość bliski). Zdrad nie pamiętam, ale jako dzieci takie rzeczy nas
nie interesowały. I chyba za biednie było na takie wydumane rozrywki. Trzeba było stać za chlebem i tyle. Wspominam to wszystko ciepło bo to moje dzieciństwo. Pełne przyjaciół i znajomych, zabaw w Czterech pancernych, w złodziei i policjantów, w zakładanie kawiarni i restauracji (wydział urzędu miasta musiał nas nienawidzieć za stoliki z płyt chodnikowych). Straszne i smutne sprawy staramy się spychać.
Pamiętam chłopa krzyczącego z wozu w sobotę rano  „Kartofle, kartofle!” ale nie chcę pamiętać plamy krwi, śladu po dziecku, które wypadło z piątego piętra w bloku naprzeciwko. Czy dlatego, że moją jedyną tragedią była dziura w brodzie uważam, że przepisy angielskie są przesadzone i panikują bez potrzeby. W Anglii dzieci poniżej 10. roku życia nie mogą mieszkać w mieszkaniach na pierwszym piętrze. Była to dla mnie przesadzona panika bo sama mieszkałam na dziesiątym piętrze i moja mama przechodziła między balkonami bez żadnego zabezpieczenia. Szczęście? Opatrzność?
Dlaczego więc z lekkim niesmakiem patrzymy na te zdjęcia? Jesteśmy lepsi?

Friday 22 June 2012

Tańcz, głupia tańcz

Mam wyjaśnienie wszystkich problemów ludzkości - brak tańca. Jego znikome ilości lub koszmarnie niska jakość czyli "uciskanie kapusty" na dyskotece. Już nawet dziekie pogo jest lepsze od tego. Patrzyłam wczoraj na gościa w centrum Manchesteru, który tańczył przez niemal dwie godziny bez przerwy. Zresztą być może tańczył przez 3 albo cztery godziny bo tańczył gdy przyszłyśmy na Piccadilly Gardens i gdy opuszczałyśmy ten plac. Pot się z niego lał ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. To ten sam koleś, który jest na pierwszym zdjęciu. Szkoda, że tak mało tańczymy. Nie byłoby problemu z nadwagą, nadciśnieniem, złym humorem i deszczową pogodą. Kiedy byłam jeszcze szczeniakiem to zdarzało się z koleżanką w deszczu śpiewać "Piosenkę deszczową". I od razu było lepiej. To dlaczego nie teraz? Muszę coś z tym zrobić, chyba zacznę tańczyć z Kaliną.
To ten gość zabawia ludzi na Piccadilly Gardens
Pszczółeczka była tak ruchliwa, że nie mogłam jej uchwycić.
Przez cały czas mogłam robić zdjęcia i nikt mi nie stawał w obiektywie. Jak tylko pojawiły się panie w strojach jak z Rio de Janeiro...panowie ruszyli do ataku i zaczęli robić zdjęcia czym się dało.
Do tego zdjęcia potrzebna byłaby muzyka. Póki co musi wystarczyć obraz bez audio.

Tuesday 20 March 2012

Miechunka - raz spróbować i wystarczy

Ten niepozorny owoc powyżej to miechunka (tutaj Physallis). Raz na jakiś czas skuszę się na egzotyczny owoc bo wiem, że w Polsce albo nie będzie albo będzie tak drogi, że zastanowię się dwa razy a potem stwierdzę, że nie warto ryzykować. W Bolton (jak i w całej Anglii) wymieszało się tyle narodowości, że różne cudeńka można znaleźć na straganie w dzień targowy. Miechunki nigdy w życiu nie widziałam i uwierzyłam opisowi na opakowaniu, który opisał tenże owoc następująco: miąższ przypominający pomidor, smak truskawki lub innego owocu. Co to znaczy innego owocu? A może to wyliczanka i na jaki trafi, na taki bęc?
Zasugerowałam się też sposobem podania chociaż powinna mi się zapalić czerwona lampa. I to dwa razy. Po pierwsze każdy owoc, który smakuje lepiej oblany czekoladą nie może smaczny. Po drugie skąd wiem na jaki owoc mi się trafi. Jak truskawka to jak cię mogę, ale jak będzie pomarańcza?
Najkrótszy komentarz, jakim mogę się podzielić to... nawet czekolada nie pomogła. Po prau dniach wyrzuciłam chyba połowę owoców miechunki. Szkoda, że oblałam je czekoladą bo ich kwaskowaty posmak dobrze by zrobił jakiejś sałatce. Prędko do miechunki nie wrócę (jeśli w ogóle) ale nadal uważam, że lepiej spróbować i żałować niż żałować, że się nie spróbowało.